|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
p.Marek
Master
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gościcino
|
Wysłany: Pią 19:09, 11 Lip 2008 Temat postu: Rok Herberta |
|
|
Ogłaszam konkurs na najciekawszy scenariusz ma podstawie twórczości Herberta. Prace najlepiej na forum he he he. A jak nie to do mnie lub Pani Mai do 10 września
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
GracjanG
Nowicjusz
Dołączył: 01 Lip 2007
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 17:37, 30 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Pomyślimy, zobaczymy - ostatnio lubię się bawić w pisanie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
p.Marek
Master
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gościcino
|
Wysłany: Wto 15:30, 23 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
JAk tam scenariusze Herberta, bo ja już chciałbym z Panią Mają powoli wiedzieć, z czym na Luterka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Stelluś
Master
Dołączył: 01 Lip 2007
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bolszewo
|
Wysłany: Wto 16:13, 23 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
przecież na Luterka jedziemy z kabaretem .!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Edyta
Master
Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 144
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 16:21, 23 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
'Tym' kabaretem? xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Stelluś
Master
Dołączył: 01 Lip 2007
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bolszewo
|
Wysłany: Wto 17:55, 23 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
tak
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Edyta
Master
Dołączył: 17 Lut 2008
Posty: 144
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:48, 23 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
ale bk
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
p.Marek
Master
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gościcino
|
Wysłany: Wto 21:55, 23 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Veeetooooo
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
p.Marek
Master
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gościcino
|
Wysłany: Czw 21:33, 09 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Herbert do szybkiego przemyślenia do 15 października musimy zgłosić się na Luterka co bierzemy na tapetę?
LUSTRO
1.
Dsou-Gi, wpływowy minister królestwa Tsi, stał przed lustrem. Ani on sam, ani nikt inny nie mógł przewidzieć, że ten banalny przecież fakt będzie brzemienny w skutki i w sposób zupełnie nieoczekiwany wpłynie na losy państwa.
Właśnie krawiec przyniósł mu nowe szaty przeznaczone na uroczyste ceremonie: purpurowy płaszcz wyszywany po brzegach złotem, błękitne kimono, na którym wyhaftowane były pagody i kwiaty, smoki i księżyce. Do tych jedwabnych wspaniałości minister dodawał szlachetny owal swojej twarzy, czarne, gładkie włosy upięte w kunsztowny warkocz, kształtny nos, wąskie usta, w których czaiły się gromy i pieszczota, rozkazy i pocałunki; oczy o migdałowych powiekach dyskretnie podkreślone tuszem wyrażały to, co powinny wyrażać oczy dygnitarza - łagodną siłę. Lustro, które według naiwnych pojęć odbija prawdę, tak jakby nie było różnych luster dla zakochanych i luster dla samobójców, ten nieobliczalny przedmiot wydany na pastwę zmiennych nastrojów, otóż lustro słało mu zachwyty i dworskie komplementy.
Dsou-Gi był olśniony własną urodą. Stał długo, bez ruchu, jakby pragnął, żeby obraz, jaki ma przed sobą, utrwalił się na zawsze.
Prawdziwa mądrość zadowala się sama sobą, natomiast piękno żąda potwierdzenia, oklasków i dlatego Dsou-Gi zapytał żony: "Powiedz, czy jestem piękniejszy od pana Si?" (Pan Si był powszechnie uważany za wcielenie męskich wdzięków.) "Oczywiście" - odpowiedziała bez namysłu żona. Ale Dsou-Gi nie był jeszcze całkowicie przekonany, więc zwrócił się z tym samym pytaniem do swojej nałożnicy. "Pan Si -odpowiedziała - jest zaledwie przystojny, a ty jesteś prawdziwie piękny. Różnica między wami jest taka, jak między słońcem wschodzącym a gwiazdą blednącą o świcie". Dwa głosy, i to w dodatku kobiet, nie rozproszyły wątpliwości pana Dsou-Gi, zwrócił się tedy do gościa, który mieszkał w jego domu i zabiegał o łaski na dworze królewskim. Gość przez chwilę dość niezdarnie udawał, że nie może sobie przypomnieć któż to taki ów pan Si, wreszcie odpowiedział sentencjonalnie: "Nikt nie ośmieli się porównać pawia (tu zapewne miał na myśli swego gospodarza i protektora) z pospolitym wróblem".
Minęło parę dni. Któregoś popołudnia piękny pan Si odwiedził ministra. Dsou-Gi obserwował go długo, uważnie i doszedł do przekonania, że uroda gościa jest niezrównana. Po wizycie stanął znowu przed lustrem. Tym razem lustro było wstrzemięźliwe, chłodne, odpychające nawet.
Całą noc nie spał. Rozmyślał. Żona uznała go za wzór piękna, ponieważ łączyły ich więzy miłości, nałożnicą powodował bojaźliwy szacunek, natomiast gość oczekiwał po prostu pomocy.
Nazajutrz, w czasie narady u króla Wei, minister Dsou-Gi odezwał się niespodziewanie i jakby bez związku z tematem toczącej się debaty: "Chcę opowiedzieć historię, która przydarzyła mi się właśnie. Wiem, że nie jestem najpiękniejszy, ale ponieważ twierdziła tak moja ukochana żona, a także nałożnica, która odczuwa wobec mnie bojaźliwy szacunek oraz gość zabiegający o moje względy - uwierzyłem w to lekkomyślnie. Królestwo Tsi jest wielkie i bogate - góry sięgające nieba i pola uprawne, niespokojne rzeki wypływające z samego środka ziemi, sto dwadzieścia ludnych miast i niezliczona ilość wsi. Ocean na wschodnich krańcach królestwa jest jak ogromne lustro, które odbija naszą potęgę. A ty, królu Wei, unosisz się nad swoją ziemią w chmurze powszechnego uwielbienia. Dworzanie i nałożnice kochają ciebie, ministrowie, namiestnicy prowincji i najmniejsi urzędnicy odczuwają przed tobą bojaźliwy szacunek, a wszyscy inni oczekują od ciebie łaski. I to właśnie nie pozwala im mówić prawdy".
"Słusznie powiedziałeś" - rzekł król Wei. I natychmiast wydał dekret: "Do wiadomości ministrów, namiestników prowincji i całego ludu. Ktokolwiek stanie przede mną i z całą odwagą wytknie mi w oczy błędy moje, otrzyma nagrodę pierwszego stopnia. Ten, który złoży krytykę moich rządów na piśmie - dostanie nagrodę drugiego stopnia. Dla tych, którzy na ulicach, placach i miejscach publicznych, będą głośno (tak żeby to doszło do naszych uszu) oskarżali nadużycia władzy - przeznacza się nagrodę trzeciego stopnia. Taka jest nasza wola".
Kronikarz mówi, że zaledwie dekret ujrzał światło dzienne, do pałacu króla Wei zaczęły napływać tłumy spragnione nagrody i sprawiedliwości. Trwało to wiele miesięcy, już po roku zapanował pokój i sprawiedliwość, nikt bowiem, choćby nawet tego bardzo pragnął, nie miał się już na co uskarżać. Tę budującą opowieść kończy kronikarz sentencją: "Oto co się zowie, nie opuszczając pałacu, zwyciężyć wroga".
2.
Starym bajarzom ludowym dobrze znany jest ten sposób narracji, wiodący przez trzykrotne powtórzenia, jak przez trzykrotne zaklęcia, ku szczęśliwemu finałowi. Ale właśnie owa podejrzana symetria opowieści, przepaść dzieląca błahą przyczynę sprawczą od zaskakującego skutku - mały kamyk próżności ministra Dsou-Gi pada w wodę, wywołuje rozległe kręgi, budzi uśpione żywioły królestwa Tsi - a wreszcie zakończenie pocieszające serca spragnione ładu, to wszystko budzi naszą nieufność.
Prawdziwy przebieg wydarzeń przedstawiał się następująco.
Po ogłoszeniu dekretu zachęcającego do jawnej krytyki władzy w pałacu królewskim zjawiło się niewiele osób. Z perspektywy tronu było to zjawisko całkowicie niezrozumiałe. I król Wei nie posiadał się z oburzenia. Czyż nie zagwarantował własnym słowem wolności wypowiedzi? Czyż nie uwolnił wszystkich więźniów i rozkazał, aby znienawidzeni stróże porządku zwani przez lud "gończymi psami" zostali skierowani do pracy w kopalniach srebra? Dlaczego więc ci nieliczni, którzy pojawili się przed jego obliczem, wbijali oczy w ziemię, pletli zupełnie niezrozumiałe skargi, kłaniali się nisko, prosząc o wybaczenie?
Natomiast zażalenia składane na piśmie wpływały w takiej obfitości (jeżeli powódź można nazwać obfitością wody), że musiano stworzyć osobne Ministerstwo Lamentów. Zatrudniało ono coraz większą liczbę skrybów i referentów; urzędnicy, jak to urzędnicy, z początku zabierali się ochoczo do pracy, rozpatrywali każde podanie, każdą indywidualną skargę, ale wkrótce nie mogli już stawić czoła przerastającym ich siły zadaniom. Przesyłali tedy królowi raporty zrazu dokładne i rzeczowe, potem coraz bardziej ogólnikowe i mgliste. W końcu zajęli się już tylko inwentaryzacją napływających pism, segregując je w ogromne foliały, zatytułowane: "Zabójstwa", "Tortury", "Wyzucie z własności", "Zdzierstwa zarządców prowincji", "Przekupstwo urzędników".
Krytyka ustna, za którą dekret królewski wyznaczył nagrodę najniższą, uprawiana była dosłownie przez wszystkich. Nigdy dotąd mieszkańcy królestwa Tsi nie poruszali z taką ochotą wargami. Jednakże, nie licząc paru szaleńców, odurzonych zapewne ryżową wódką, wypowiadano skargi półgłosem, szeptem, tak że nie mogły dojść do spragnionych prawdy królewskich uszu. Za to mówiącym przynosiły niewymowną ulgę.
Dobry król Wei nie pojmował tego, co się wokół niego działo, poza tym, że krzywdy, jakie wyrządzono jego poddanym, są wielkie. Wezwał tedy do siebie pana Dsou-Gi - który teraz był najbliższym doradcą, głównym ideologiem, badaczem opinii społecznej (bo w końcu wyzwolono tego potwora), i projektantem lepszej przyszłości w jednej osobie.
"Wcale nie jestem pewny - powiedział król - czy trzeba w lustrze widzieć swoją prawdziwą twarz. Być może jest to dobre dla filozofów, ale nie dla władców. Dotychczas wydawało mi się, że znam bardzo dobrze siebie i moich podwładnych. Kiedy odwiedzałem miasta, a czasem nawet zapadłe wsie - wiesz przecież, że takie inspekcje nie zmieniają niczyjego losu i są tylko potwierdzeniem mojej boskiej wszechobecności - prości ludzie wychodzili naprzeciw niosąc podarki, kwiaty i zatrwożone uśmiechy. Prawdopodobnie żyliśmy w złudzeniu: oni uważali, że jestem wcieleniem mądrości i dobroci, ja natomiast byłem pewny ich niewyczerpanej uległości. Dwie iluzje zawarły z sobą pakt. I tak być powinno. Teraz nie wiem nic. Jak może rządzić niepewny król niepewnym ludem?"
Na to minister Dsou-Gi: "Mylisz się, bo dokonałeś dzieła, o którym będą mówić z podziwem przyszłe pokolenia. Rozwiązałeś języki, uczyniłeś ludzi szczęśliwymi, nadałeś im bezcenny przywilej mówienia o swoich krzywdach. Król, który by zabronił opłakiwać drogich zmarłych, uważany byłby za okrutniejszego tyrana od tego, który dopuszcza się gwałtów i zbrodni. Łzy i skarga godzą ze światem. Pozwalają znosić łatwiej przeznaczenie".
Król Wei był jagnięciem w dziedzinie dialektyki i nie bardzo przekonywały go karkołomne wywody. Poza tym nie wiedział dokładnie, co to znaczy "płacz" i "skarga", znał te słowa tylko ze słowników i poezji. "Dobrze - powiedział - ale przyznasz, że nie dokonaliśmy niczego, aby w królestwie naszym zapanowała sprawiedliwość. Wszystko pozostało tak jak dawniej. Z naszego skarbca nie wypłaciliśmy ani jednej sztuki srebra, nie daliśmy nikomu piędzi ziemi czy miski ryżu. Słowem, nikt ze skarżących nie otrzymał zadośćuczynienia".
"To prawda - powiedział pan Dsou-Gi. - Ale nie możemy tego zrobić, ponieważ pokrzywdzonych jest zbyt wielu. (Tu wymienił przybliżoną, zaiste przerażającą cyfrę.) Gdybyśmy z tej masy wybrali tylko część, to byłaby dopiero krzycząca niesprawiedliwość". I po chwili namysłu dodał: "Trzeba zrobić jeszcze jeden krok, aby uszczęśliwić naszych poddanych. Czytając różne zażalenia, zauważyłem, że nikt nie ma pretensji do ciebie, natomiast cały gniew ludu skierowany jest przeciwko namiestnikom prowincji. Dlatego należy złożyć ich na ołtarzu sprawiedliwości". Potem krótko wyjaśnił, co ma na myśli.
W stolicy państwa, na placu Niebiańskiej Łagodności, odbyła się uroczysta dekapitacja namiestników. Ogromne masy ludzi ściągnęły z najdalszych krańców królestwa Tsi. Ceremonia odbyła się w uroczystym milczeniu. W oczach tłumu było zdziwienie, błogość i okrutna niewinność.
Teraz szczęście ludu było naprawdę trudne do opisania. Zachodziła obawa, że stanie się bezbrzeżne (okres ten nosił trafną nazwę Okresu Wiosennego Potoku), należało tedy pilnie baczyć, aby entuzjazm nie przekroczył granic rozsądku. Po naradzie z królem pan Dsou-Gi postanowił na pewien czas wstrzymać Wielkie Reformy. On sam oddał się pracy teoretycznej.
Owocem tych wysiłków było monumentalne dzieło pod zamaszystym tytułem T'ien Ming, czyli Niebo. Tytuł trochę mylący, bo przedmiotem traktatu nie była astronomia, sprawy bogów czy przewidywanie pogody, ale rozważania o istocie władzy, stosunku króla do poddanych, jeśli nie liczyć szeregu wplecionych dość chaotycznie wątków myślowych oraz wielu, pięknych zresztą, wierszy opiewających mgłę poranną, ośnieżone szczyty górskie, motyla i żabę. Pomieszanie materii można tłumaczyć tym, że autor, znużony podniebnym lotem umysłu, pragnął ukazać swoją inną, ludzką twarz, twarz człowieka zwróconą ku ziemi.
Nikt nie spodziewał się, że królestwo Tsi jest ojczyzną tak wielu filozofów i oni to zabrali się z pasją i właściwym filozofom okrucieństwem do "wymłócania" dzieła pana Dsou-Gi, to znaczy oczyszczania jego utworu z pustych słów, retorycznych ornamentów, niezdefiniowanych pojęć, kardynalnych wad w rozumowaniu, na przykład wysnuwania z niepewnych przesłanek ryzykownych wniosków. Ten okres nosi w dziejach królestwa nazwę "Okresu Stu Szkół", przy czym sto oznacza wielką ilość.
Dlaczego - pytali filozofowie - pan Dsou-Gi z takim uporem przeczy ogólnie przyjętemu poglądowi, który głosi, że ponad królem istnieją dwie siły, dwie fundamentalne instancje odwoławcze, a mianowicie Niebo i Cienie Dostojnych Przodków? Przecież to właśnie pozwala sądzić władcę i jego rządy w absolutnych kategoriach zła i dobra, a także w kategoriach doczesnych, historycznych, ustalonych przez tradycję. Dlaczego negując kategorycznie Niebo i Przodków autor wprowadza na ich miejsce zupełnie niejasny termin "Nieubłagany Puls Dziejów" i prymitywną metodę, a mianowicie, powtarzając to ciemne określenie na każdej niemal stronie, nadaje mu w ten sposób cechy bytu i kosmicznej siły? Pan Dsou-Gi utrzymuje nadto, z całą powagą, że posiada absolutną wiedzę o tym, co będzie, ale nie potrafi jasno zanalizować tego, co jest. Słowem, filozofowie Stu Sztuk uważali, że traktat T'ien Ming jest dziełem demagoga. Po dokładnym wymłóceniu traktatu pozostawała z niego tylko garść aksjomatów, tautologii, aporii i wewnętrznych sprzeczności.
Pan Dsou-Gi (od dłuższego czasu zaniechał konfrontacji z lustrem) nie bronił się, wiedział bowiem, że prawdziwa wielkość nie może znaleźć zrozumienia u współczesnych. Przyjmował swój los, pewny, że Nieubłagany Puls Dziejów przyzna mu rację. Tłumaczył tylko, że jego dzieło nie było przeznaczone dla intelektualistów, ale dla zwykłych ludzi, którzy gardzą subtelnymi pojęciami, natomiast uwielbiają tryb rozkazujący, proste orzeczenia, formuły łatwo zapadające w pamięć (pominął milczeniem fakt, że zwykli ludzie nie posiadali wówczas trudnej sztuki czytania). Filozofowie - mówił pan Dsou-Gi - podobni są do cieni rybaków, którzy nad nieistniejącym jeziorem łowią cienie ryb. Dalszy ciąg dyskusji łatwy był do przewidzenia i nikogo nie zaskoczył. Filozofów potępiono i wygnano. Ukryli się w niedostępnych górskich klasztorach. Tak zakończył się okres Stu Szkół, zwany oficjalnie okresem Złośliwych Pająków.
Twórcy utopii umieszczają swoje doskonałe społeczeństwa na mapie imaginacyjnej, w miejscach mało dostępnych, izolowanych od inwazji brutalnej rzeczywistości, pod niezmąconym niebem rozumu. Niestety, królestwo Tsi podlegało prawom wszystkich tworów ziemskich, było cięższe od myśli, dotykalne, trójwymiarowe, zdeterminowane przestrzenią i czasem, posiadało fizyczne granice. Za granicami były inne królestwa, a ich władcom nie podobał się wcale słaby król Wei, pan Dsou-Gi i jego nieobliczalne reformatorskie zapędy, a już najmniej szczęśliwy, nie wiadomo dlaczego, lud. Zdarzają się bunty, rodzące się na samym dnie zrozpaczonej nędzy. To powszechnie od dawna wiadomo. Ale istnieją, kto wie czy nie groźniejsze rewolty, które mogą wybuchnąć w chwili, kiedy ludowi dano krótką chwilę złudnej wolności. Przyrodzonym stanem poddanych jest stan umiarkowanej niedoli.
Ambasadorowie ościennych państw zasypywali króla Wei komplementami. Sławili jego roztropność i odwagę, ale były to fałszywe lustra, w których łatwowierny władca przeglądał się z lubością, nieświadom, ach, swego losu.
Bez wypowiedzenia wojny, wczesną jesienią, armia graniczna królestwa Dschao przekroczyła rzekę Haangho, rozbiła straże graniczne i posuwała się szybko w głąb kraju. I wtedy król Wei ogłosił pierwsze w historii - pospolite ruszenie. Wszyscy mężczyźni, z tym co mieli pod ręką, pospieszyli na pomoc zagrożonej ojczyźnie. Na ogromnej równinie, w pobliżu miasta Lo-yong, cepy, siekiery i młoty odniosły wspaniałe zwycięstwo nad wojskami najeźdźców.
O co walczyli ludzie królestwa Wei z takim zapałem i poświęceniem? Dlaczego oddawali życie bez słowa skargi i buntu? Czyż ich państwo nie było tak samo okrutne i niewolnicze jak wszystkie inne państwa tego czasu? Tylko pan Dsou-Gi, on jeden, znał odpowiedź. Poddani królestwa Wei walczyli o wolność, ściślej mówiąc o zachowanie swojej ukochanej, bezcennej swobody szemrania. To niewiele -powiecie - a jednak.
Tak więc rozszerzona wersja opowieści o lustrze kończy się, podobnie jak pierwsza, optymistycznie, więcej nawet, fanfarami zwycięstwa. Poetyka baśni nakazuje, aby w tym miejscu rozstać się ze słuchaczem. Wszelako istnieje epilog, który tylko z pozoru wydaje się zupełnie inną historią.
3.
Urzędową wersję wojny spisano na spiżowych tablicach. Sławili ją także liczni poeci i malarze. Ale po wiekach rezultaty ich wysiłków wydają się nam dziwnie nieprzekonujące i blade.
Sztuka, a zwłaszcza sztuka dworska (innej wówczas nie znano) często rozmija się z historyczną prawdą. Łatwiej bowiem wygrać bitwę niż pokonać stare konwencje artystyczne, to znaczy ukazać nowe treści. A treści były przecież zupełnie nowe.
Dlatego pewne zniecierpliwienie wywołują w nas długie i nudne poematy na cześć władcy, w których nie ma ani słowa o heroicznej walce prostych ludzi. Wszystko sprowadzone jest do archaicznego toposu; zmagania dwu Gigantów, z których ów zwycięski, to znaczy król Wei nie brał w ogóle udziału w operacjach wojskowych i na bieg wydarzeń miał wpływ znikomy.
Znacznie lepiej poradzili sobie z tym tematem malarze. Na ich panoramicznych płótnach roi się od zapaśników. Pospolite ruszenie przedstawione jest jak wielki, suchy las na horyzoncie lub ogromna ławica piasku. Po raz pierwszy lud wyobrażony został w portrecie zbiorowym, co prawda trochę abstrakcyjnie, ogólnikowo, jak żywioł.
Po świetnym zwycięstwie król Wei popadł w stan podniecenia, chorobliwej euforii, co budziło zrozumiały niepokój dworu. W jego głowie roiły się pomysły zupełnie fantastycznych reform. Pragnął obdarzyć wszystkich obrońców ojczyzny ziemią, a najdzielniejszym nadać tytuły i zrównać z najwyższymi dostojnikami państwa. Zastanawiał się także, czy nie nadszedł czas, aby on sam wziął w ręce ster władzy i pozbył się wreszcie hordy urzędników, ministrów, dworaków.
Na szczęście trzeźwy pan Dsou-Gi panował nad sytuacją. Tłumaczył cierpliwie królowi, że epoka wielkich przemian należy już bezpowrotnie do przeszłości, poddani bowiem osiągnęli taki stopień samozadowolenia i świadomości, że przekroczenie tej granicy mogłoby spowodować groźne społeczne perturbacje. "Zarówno ci, którzy polegli z twoim imieniem na ustach, jak i ci, którym udało się ujść cało - mówił pan Dsou-Gi - są szczęśliwi, po raz pierwszy bowiem w dziejach wzięli na swoje barki los kraju. Można więc powiedzieć, że razem z tobą sprawowali rządy. I to im zupełnie wystarcza. Wszelka nagroda byłaby zatem czymś w rodzaju pogardliwej jałmużny, lub, co gorsza, mogłaby pchnąć ich do czynów nierozważnych". Dlatego radził także, aby rozwiązać Ministerstwo Lamentów, zakazać surowo szemrania, które staje się niebezpiecznym nałogiem i z wolna powrócić do starych, wypróbowanych metod sprawowania władzy.
Ironia, a właściwie łaska losu zrządziła, że okres Radosnego Szemrania zwany także okresem Wiosennego Potoku zakończyły nie dekrety dobrego króla Wei, ale nagła inwazja sąsiadów. Tym razem na królestwo Tsi uderzyły wojska trzech państw - Yen, Dschso i Han. Jedyną granicą niezagrożoną była granica obojętnego morza. Mimo bohaterskiej obrony wynik wojny był od początku przesądzony.
W ogólnym zamęcie nie zauważono nawet, co stało się z panem Dsou-Gi - głównym sprawcą tych nieszczęść. Zdawano sobie jasno sprawę, iż przyczyną zbrojnej inwazji sąsiadów były eksperymenty króla i jego doradcy. Otóż pan Dsou-Gi pospiesznie opuścił stolicę, z zamiarem udania się do górskich klasztorów, gdzie żyli filozofowie Stu Szkół, oddani ascezie i kontemplacji. Miał nadzieję, że wybaczą mu błędy i pozwolą napisać dzieło, w którym wyrzeknie się Nieubłaganego Pulsu Dziejów, a także paru innych herezji, w zamian za skromny wikt i możliwość przetrwania zawieruchy dziejowej. Ale już w drodze czyjeś mocne ręce zadały mu śmierć szybką i prawie bezbolesną.
W tych czasach zagłady i chaosu najbliższą królowi osobą stał się człowiek o dość wątpliwej reputacji, z zawodu lichwiarz i astrolog, niejaki Dschan-Guo-Tse. Nie ma w tym nic dziwnego. Przecież nie tylko władcy, ale także zwykli ludzie w momentach, kiedy zawodzą wszystkie ziemskie rachuby, zwracają swe oczy ku niebu, wołając o pomoc siły nadprzyrodzone. Dschan-Guo-Tse codziennie zjawiał się w pałacu i przynosił horoskopy, które niemal dokładnie pokrywały się z fatalnymi komunikatami wojennymi. Złośliwi utrzymywali, że astrolog, który tak trafnie przewidywał najbliższą przyszłość, posiadał informacje bardzo ziemskie, prawdopodobnie wprost ze sztabu armii, nad którą zawisła ostateczna klęska.
Ale któż w owych czasach miał ochotę zajmować się metodologią przeznaczenia. Istotne było to, że astrolog - tylko on - znał wyjście z beznadziejnej sytuacji. "Królu - mówił Dschan-Guo-Tse - nie możemy już uratować kraju ani wiernych poddanych. Z pożaru naszego świata należy wynieść to co najcenniejsze - twoją głowę".
"Dokładnie na wschód od Przylądka Rozbitków znajduje się niezamieszkana wyspa. Przy dobrym wietrze wystarczą trzy dni żeglugi, aby tam dotrzeć. To niewielka wyspa, ale bardzo urodzajna, klimat tam łagodny, a poza tym odznacza się tą zaletą, że nie ma jej na żadnych mapach, tak jak nieodkryta wyspa, która istnieje i nie istnieje zarazem. Zapomnieli o niej morscy rozbójnicy, poeci i orkany".
Tedy w królewskie serce wstąpiła nadzieja. Rozkazał zbudować małą flotyllę, kilka zaledwie statków, na którą miano zabrać w podróż ku nowej ziemi tylko co konieczne - to znaczy model przyszłego społeczeństwa - dwie rodziny chłopów, dwie rodziny rzemieślników, specjalistę hodowli jedwabników, lekarza, który był jednocześnie różdżkarzem i zaklinaczem deszczu, trochę zwierząt i niezbędne narzędzia.
Zupełnie wyłączono z tego inwentarza kupców, bankierów i artystów (pieniądz i wyobraźnia słusznie uważane są za przyczynę wielu ludzkich nieszczęść), a także wszystkich ministrów, urzędników i dworaków. Król Wei wierzył, że nareszcie będzie mógł wcielić w życie swoją ukochaną ideę rządów bezpośrednich. On sam zabrał tylko żonę, jedną jedyną nałożnicę oraz oczywiście astrologa.
O losach tej wyprawy nie wiadomo nic pewnego. Upływ czasu i brak śladów archeologicznych pozwalają snuć najgorsze domysły. W obliczu katastrofy nie należy szukać domniemanych sprawców. Jest przecież rzeczą najzupełniej obojętną, czy zawiniła tutaj drobna pomyłka badacza gwiazd, czy ocean.
1981
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
p.Marek
Master
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gościcino
|
Wysłany: Czw 21:35, 09 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
1. Co myślicie o tym tekście
2. Jeśli w to wchodzimy, pomysły jak to zrobić mile widziana abstrakcja teatralna
3. Kabaret z czerwca jeśli jest sceniczny
4. Inny pomysł jaki
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bartek B.
Działacz
Dołączył: 04 Lis 2007
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Luzino
|
Wysłany: Czw 23:21, 09 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Pierwsza myśl to taka, że baaaardzo ambitne byłoby zrobić z tego monolog> Ale kto się pisze na to? Po weekendzie trza będzie jeszcze raz przeczytać dogłębniej i się ostro zastanowić, co z tym robić. Treść przyjazna w czytaniu mimo że występują chińskie nazwy własne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
p.Marek
Master
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gościcino
|
Wysłany: Nie 21:27, 12 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
A może Ty byś Bartku się podjął monodramu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bartek B.
Działacz
Dołączył: 04 Lis 2007
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Luzino
|
Wysłany: Pon 1:05, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Szczerze mówiąc myślałem o wykorzystaniu "kiedyś" fragmentu, bo bardzo się nadaje, ale te 3 akty to chyba troszkę za dużo by było.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Stelluś
Master
Dołączył: 01 Lip 2007
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bolszewo
|
Wysłany: Pon 6:23, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
a ja mam wizje, jak to zrobić - tylko w tym momencie nie mam czasu aby to napisać
dziś wieczorem przeleje ją z mojej głowy na forum
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
p.Marek
Master
Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 519
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gościcino
|
Wysłany: Pon 12:47, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Brzmi interesująco czekam z niecierpliwością
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|